wtorek, 26 sierpnia 2014

Spirala

Wszystko było dobrze do pewnego momentu, myślę tak, ponieważ wcześniej mimo tragicznych przeżyć jakoś się podnosiłam i parłam dalej w tym moim życiu.

Gdy po urlopie wychowawczym wróciłam do pracy wszystko się zaczęło, to był początek końca.

Małe dziecko, praca na całym etacie, wychodzenie z domu o 6 rano i powroty o 18, sprawiały że w soboty i w niedziele nie wiedziałam co właściwie mam robić. Zajmować się stęsknionym dzieckiem, sprzątać, gotować, czy może odespać kilka godzin? Do tego praca w korporacji, która wyniszcza ludzi, zwłaszcza tych wrażliwszych, bo tam trzeba „zapomnieć o ludzkich sprawach”. Zbyt wiele czynników nałożyło się na moją depresję, ale tak naprawdę wydaje mi się, że przyczyna leży w mojej głowie i duszy, przyczyna leży w schematach wyniesionych z domu i powielanych , przyczyna leży w strategiach , jakie w życiu obieramy aby coś osiągnąć. Moją strategią, którą niestety wyniosłam z domu, była strategia - i w pewnym sensie nadal jest – że trzeba zasłużyć na miłość, dobrą opinię u innych - zasłużyć, zapominając absolutnie o sobie. Chaos, który panował w domu, przeniosłam na moje życie rodzinne - i nie wiedziałam, nie rozumiałam, czemu mi się nie układa. Popadałam w coraz większe zmęczenie, rano wstawałam z nienawiścią, i myślami, że znowu muszę to i to, chciałam skończyć z życiem, bo wszystko nie miało sensu, nie widziałam celu, wszystko było niepotrzebne, wszystkie podejmowane decyzje kończyły się fatalnie. Źle postrzegałam ofiarność i pomoc innym, uzależniałam się od ludzi, przenosząc na nich moje kłopoty, licząc na to, że to oni je rozwiążą. Jak dziecko…

Byłam zupełnie odrealniona, przestałam już wiedzieć, co jest moim prawdziwym odczuciem, a co chorobą, przestałam wiedzieć czego chcę, a co jest tylko tupaniem w podłogę małej dziewczynki, przestałam mieć kontakt ze sobą.  Wszystkich  dokoła obwiniałam za moje nieszczęścia, zapominając, że inni też je mają. To była wybitna spirala. Myślami i negatywnymi uczuciami zapędziłam się na samo dno spirali i nie potrafiłam z niej wyjść. Jedna myśl potrafiła położyć mnie do łóżka na kilka dni, tylko dlatego, że byłam mistrzynią w analizie moich postępowań. I analizowałam innych, byłam absolutnie pewna, że wszyscy są źli, chcą mnie wykorzystać,  skrzywdzić, że nie ma dobra, że serce, które im okazuję jest wykorzystywane…

Wydawało mi się, że jeśli zrobię absolutnie wszystko o co ktoś mnie prosi, zwłaszcza ktoś kogo kocham, to on zrobi absolutnie wszystko dla mnie. Im bardziej się starałam, tym bardziej czułam się samotna, odtrącona, i wykorzystywana. Potem oddalałam się, i znowu narzekałam, że mnie nikt nie rozumie, nikt mnie nie chce, nie kocha, że ze mną jest coś nie tak. I od nowa, zapadanie się w sobie, spanie, zmęczenie, ucieczka od ludzi, bo po co ja mam się starać, skoro oni nie rozumieją, że ja chcę, że kocham, że jestem oddana… Musiałam zasłużyć, a cokolwiek zrobiłam, nadal nie zasługiwałam. I od nowa… spanie… zapadanie się. Potem było jeszcze gorzej. Stałam w moim życiu w czarnym lesie i już nie wiedziałam, czy mam iść mimo wszystko, czy czekać, nie wiedziałam nawet, czy to , że jestem w czarnym lesie, jest prawdą, czy to tylko mój chory mózg. I wchodziłam do łóżka na długo, i znowu analizowałam, negatywne myśli  napędzały kolejne.

Rozstałam się z mężem, straciłam pracę, umarła mama, wszystko w pół roku. Koniec. Zaniedbałam nawet pewne sfery życia mojego dziecka. Pogodziłam się, że jestem w bagnie i czekałam już tylko na śmierć. Powolną, bo bagno wciąga w swoim czasie. Albo na mój samobójczy krok.

Aż tu nagle…

Przeżyłam wstrząs. Odbierałam takie sygnały:
Jesteś wspaniała, nikt nie będzie na ciebie wrzeszczał i cię bił, bo pomyliłaś drogę , nie zostawię cię, tylko dlatego, że źle mnie oceniłaś , nie obrażę się, gdy odmówisz mi pomocy, bo chcesz, CHCESZ!, coś innego dzisiaj robić, nie odtrącę, jeśli zrezygnujesz z pracy, w której musisz kłamać i oszukiwać ludzi, i co  z tego, że źle się dzisiaj czujesz, pośpij, odpocznij, a potem pomyślimy i wspólnie załatwimy tę sprawę… etc, etc…,
Do tej pory myślałam, że jestem zła, że nic nie umiem, że się nie nadaję, że tylko zawodzę, że moje potrzeby i pragnienia nie są ważne, że aby mężczyzna mnie kochał, muszę być absolutnie uległa i posłuszna, że aby mnie lubili… że aby… , że aby …że aby moje dziecko mnie słuchało, to ja muszę… Myślałam, że jestem winna reakcjom innych, że jeśli ktoś postąpił wobec mnie niewłaściwie, zawsze widziałam w tym swoją winę. A także, tak bardzo często oskarżałam innych o złą wolę, z założeniem z góry , że chcą dla mnie źle, nie wysłuchując nawet do końca argumentów. Potem było mi wstyd i przykro, i wpadałam w depresje, w dół, bo nie potrafiłam się dostosować i adekwatnie zareagować.  Wiele zachowań, schematów, strategii, przyjmując za punkt odniesienia, że robię coś wyłącznie dla innych - musiał się tak skończyć. Depresja - osobowość  borderline, niestety jest  siostrą depresji - tak myślę, i jestem o tym przekonana. Schematy, strategie, wyryte w naszej osobowości, chore przekonania.

Mam za sobą leczenie farmakologiczne, i terapie indywidualne.

Dopiero cierpliwość,  miłość , zrozumienie, tolerancja i chęć, szczera chęć drugiego człowieka, mi pomaga. Mnóstwo rozmów, pokazanie, że jeśli zachowam się inaczej , niż jestem nauczona, nie jest złe, że spróbowanie innej strategii, będzie dla mnie dobre, wyjście poza swoje normy, odmiana, zaprzestanie skupiania się na swoim cierpieniu, tylko spojrzenie o krok dalej… to jest jak patrzenie na szybę w oknie, widzimy na niej siedząca muchę, ale gdy przeniesiemy wzrok dalej, widzimy, drzewo, budynek lub cokolwiek innego. Trzeba wyjść poza nawias choroby, poza nawias negatywu, bo dalej jest… pięknie - choć wychodzenie z depresji jest również bolesne.

Jedynie empatia w miłości, zapominanie o sobie, szczera chęć pomocy drugiej osobie, cierpliwość, tłumaczenie, tylko ktoś kto naprawdę kocha może pomóc i wyciągnąć z bagna depresji  drugą osobę. Osoba w pełni oddana - lecz silna dla siebie. Osoba, która pragnie zrozumieć.
  

Agnieszka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz