Wszystko było dobrze do pewnego momentu, myślę tak, ponieważ
wcześniej mimo tragicznych przeżyć jakoś się podnosiłam i parłam dalej w tym
moim życiu.
Gdy po urlopie wychowawczym wróciłam do pracy wszystko się
zaczęło, to był początek końca.
Małe dziecko, praca na całym etacie, wychodzenie z domu o 6
rano i powroty o 18, sprawiały że w soboty i w niedziele nie wiedziałam co
właściwie mam robić. Zajmować się stęsknionym dzieckiem, sprzątać, gotować, czy
może odespać kilka godzin? Do tego praca w korporacji, która wyniszcza ludzi,
zwłaszcza tych wrażliwszych, bo tam trzeba „zapomnieć o ludzkich sprawach”. Zbyt
wiele czynników nałożyło się na moją depresję, ale tak naprawdę wydaje mi się,
że przyczyna leży w mojej głowie i duszy, przyczyna leży w schematach
wyniesionych z domu i powielanych , przyczyna leży w strategiach , jakie w
życiu obieramy aby coś osiągnąć. Moją strategią, którą niestety wyniosłam z
domu, była strategia - i w pewnym sensie nadal jest – że trzeba zasłużyć na
miłość, dobrą opinię u innych - zasłużyć, zapominając absolutnie o sobie. Chaos,
który panował w domu, przeniosłam na moje życie rodzinne - i nie wiedziałam,
nie rozumiałam, czemu mi się nie układa. Popadałam w coraz większe zmęczenie,
rano wstawałam z nienawiścią, i myślami, że znowu muszę to i to, chciałam
skończyć z życiem, bo wszystko nie miało sensu, nie widziałam celu, wszystko
było niepotrzebne, wszystkie podejmowane decyzje kończyły się fatalnie. Źle
postrzegałam ofiarność i pomoc innym, uzależniałam się od ludzi, przenosząc na
nich moje kłopoty, licząc na to, że to oni je rozwiążą. Jak dziecko…
Byłam zupełnie odrealniona, przestałam już wiedzieć, co jest
moim prawdziwym odczuciem, a co chorobą, przestałam wiedzieć czego chcę, a co
jest tylko tupaniem w podłogę małej dziewczynki, przestałam mieć kontakt ze
sobą. Wszystkich dokoła obwiniałam za moje nieszczęścia,
zapominając, że inni też je mają. To była wybitna spirala. Myślami i
negatywnymi uczuciami zapędziłam się na samo dno spirali i nie potrafiłam z
niej wyjść. Jedna myśl potrafiła położyć mnie do łóżka na kilka dni, tylko
dlatego, że byłam mistrzynią w analizie moich postępowań. I analizowałam
innych, byłam absolutnie pewna, że wszyscy są źli, chcą mnie wykorzystać, skrzywdzić, że nie ma dobra, że serce, które im
okazuję jest wykorzystywane…
Wydawało mi się, że jeśli zrobię absolutnie wszystko o co
ktoś mnie prosi, zwłaszcza ktoś kogo kocham, to on zrobi absolutnie wszystko
dla mnie. Im bardziej się starałam, tym bardziej czułam się samotna, odtrącona,
i wykorzystywana. Potem oddalałam się, i znowu narzekałam, że mnie nikt nie
rozumie, nikt mnie nie chce, nie kocha, że ze mną jest coś nie tak. I od nowa,
zapadanie się w sobie, spanie, zmęczenie, ucieczka od ludzi, bo po co ja mam
się starać, skoro oni nie rozumieją, że ja chcę, że kocham, że jestem oddana… Musiałam
zasłużyć, a cokolwiek zrobiłam, nadal nie zasługiwałam. I od nowa… spanie…
zapadanie się. Potem było jeszcze gorzej. Stałam w moim życiu w czarnym lesie i
już nie wiedziałam, czy mam iść mimo wszystko, czy czekać, nie wiedziałam
nawet, czy to , że jestem w czarnym lesie, jest prawdą, czy to tylko mój chory
mózg. I wchodziłam do łóżka na długo, i znowu analizowałam, negatywne
myśli napędzały kolejne.
Rozstałam się z mężem, straciłam pracę, umarła mama, wszystko
w pół roku. Koniec. Zaniedbałam nawet pewne sfery życia mojego dziecka.
Pogodziłam się, że jestem w bagnie i czekałam już tylko na śmierć. Powolną, bo
bagno wciąga w swoim czasie. Albo na mój samobójczy krok.
Aż tu nagle…
Przeżyłam wstrząs. Odbierałam takie sygnały:
Jesteś wspaniała, nikt nie będzie na ciebie wrzeszczał i cię
bił, bo pomyliłaś drogę , nie zostawię cię, tylko dlatego, że źle mnie oceniłaś
, nie obrażę się, gdy odmówisz mi pomocy, bo chcesz, CHCESZ!, coś innego
dzisiaj robić, nie odtrącę, jeśli zrezygnujesz z pracy, w której musisz kłamać
i oszukiwać ludzi, i co z tego, że źle
się dzisiaj czujesz, pośpij, odpocznij, a potem pomyślimy i wspólnie załatwimy
tę sprawę… etc, etc…,
Do tej pory myślałam, że jestem zła, że nic nie umiem, że
się nie nadaję, że tylko zawodzę, że moje potrzeby i pragnienia nie są ważne,
że aby mężczyzna mnie kochał, muszę być absolutnie uległa i posłuszna, że aby
mnie lubili… że aby… , że aby …że aby moje dziecko mnie słuchało, to ja muszę… Myślałam,
że jestem winna reakcjom innych, że jeśli ktoś postąpił wobec mnie niewłaściwie,
zawsze widziałam w tym swoją winę. A także, tak bardzo często oskarżałam innych
o złą wolę, z założeniem z góry , że chcą dla mnie źle, nie wysłuchując nawet
do końca argumentów. Potem było mi wstyd i przykro, i wpadałam w depresje, w
dół, bo nie potrafiłam się dostosować i adekwatnie zareagować. Wiele zachowań, schematów, strategii,
przyjmując za punkt odniesienia, że robię coś wyłącznie dla innych - musiał się
tak skończyć. Depresja - osobowość borderline,
niestety jest siostrą depresji - tak
myślę, i jestem o tym przekonana. Schematy, strategie, wyryte w naszej
osobowości, chore przekonania.
Mam za sobą leczenie farmakologiczne, i terapie
indywidualne.
Dopiero cierpliwość, miłość , zrozumienie, tolerancja i chęć,
szczera chęć drugiego człowieka, mi pomaga. Mnóstwo rozmów, pokazanie, że jeśli
zachowam się inaczej , niż jestem nauczona, nie jest złe, że spróbowanie innej
strategii, będzie dla mnie dobre, wyjście poza swoje normy, odmiana,
zaprzestanie skupiania się na swoim cierpieniu, tylko spojrzenie o krok dalej…
to jest jak patrzenie na szybę w oknie, widzimy na niej siedząca muchę, ale gdy
przeniesiemy wzrok dalej, widzimy, drzewo, budynek lub cokolwiek innego. Trzeba
wyjść poza nawias choroby, poza nawias negatywu, bo dalej jest… pięknie - choć
wychodzenie z depresji jest również bolesne.
Jedynie empatia w miłości, zapominanie o sobie, szczera chęć
pomocy drugiej osobie, cierpliwość, tłumaczenie, tylko ktoś kto naprawdę kocha
może pomóc i wyciągnąć z bagna depresji
drugą osobę. Osoba w pełni oddana - lecz silna dla siebie. Osoba, która
pragnie zrozumieć.
Agnieszka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz