środa, 27 sierpnia 2014

Dzień 35


godz. 3.07

Budzę się, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w żołądek. W głowie gonitwa myśli – każda boli inaczej. Brak powietrza.  Ciężar w piersi wgniata w materac. Bezgłośne wycie rozsadza czaszkę. Próbuję zasnąć, ale adrenalina buzuje tak, że nie ma na to szansy. Liczę smugi światła na ścianie, które rzucają przejeżdżające samochody.

godz. 10.30

Otwieram oczy. Szarość, chłód i pustka. Nagły skurcz krtani sprawia, że zwijam się w kłębek. Nawet nie próbuję wstawać. Może jak się nakryję na głowę to będzie trochę mniej bolało?

godz. 11.13

Pęcherza nie daje się oszukać. Muszę wyjść z mojego bezpiecznego świata-kokonu. Odwlekam ten moment tak długo, jak to tylko możliwe. Wreszcie mobilizuję wszystkie siły, żeby usiąść na łóżku. Następne minuty to dalsza walka z grawitacją, która nie pozwala się podnieść do pionu. Sukces dopiero po kolejnych 10 minutach.

godz. 12.32

Chce mi się pić. To chyba jedyna chęć jaką mam. Ale ze zrobieniem herbaty jeszcze trochę poczekam. Teraz może uda mi się zasnąć.

godz. 14.12

Zapomniałam wyłączyć telefon. Jego ostry dzwonek wyrywa mnie z letargu. Nie będę nawet patrzeć na wyświetlacz. Jeśli to ktoś znajomy będę miała poczucie winy, że nie odebrałam. Jeśli jakiś obcy numer to lęk ściśnie mi krtań na kolejne godziny. Zaklinam go więc spod poduszki, żeby już więcej nie dzwonił…

godz. 16.48

Czym później tym łatwiej podnieść się z łóżka. Wypijam herbatę, ale do zjedzenia czegokolwiek nie mogę się zmusić. Poruszanie szczęką to niepotrzebny wysiłek.

godz. 17.12

Dzwonek do drzwi sprawia, że wstrzymuję oddech. Siedzę bez ruchu, żeby nie zdradzić swojej obecności żadnym dźwiękiem. Po chwili słyszę szmer wsuwanej pod drzwi kartki. Znowu uderzenie bólu. Nie chcę nikogo widzieć, nie chcę nic czytać. Niech ten świat zniknie chociaż na chwilę…

godz. 19.23

Udało mi się wejść do wanny. Gorąca woda otacza mnie ze wszystkich stron, rozgrzewa, daje poczucie nieważkości i bezpieczeństwa. Staram się cały czas utrzymać temperaturę wylewając i napuszczając nowej w takiej samej ilości. Mogłabym tu zostać na zawsze…

godz. 21.02

Próbuję czytać. Po pół godzinie z przerażeniem zauważam, że nie kojarzę wątków, mylą mi się bohaterowie, nie pamiętam początku… Może jutro dam radę, ale jeszcze nie dziś…

godz. 22.39

Włączam telewizor. O tej porze mogę już swobodnie obsługiwać pilota. Zmieniam kanały, ale wciąż trafiam na koszmary – bezrobocie, głodujące dzieci, pies przywiązany do drzewa, bezdomni, narkomani, przemoc w szkole, pigułki gwałtu, wypadki drogowe, muzułmanie, wojna… Wojna? Czy będzie wojna? Tak strasznie się boję, że zginę pod gruzami, chociaż z drugiej strony, bardzo chciałabym przestać istnieć. Żeby tylko tak okropnie nie bolała dusza. Pustka, czerń i nicość stają się bardzo pociągające. Paradoksalnie myśl o śmierci z własnej ręki uspokaja i pobudza. To chyba jedyne działanie, które wydaje się cieszyć, dawać nadzieję na spokój, na ciszę w głowie, na brak przymusu… Ale czy jakaś ważna część już wcześniej we mnie nie umarła?

godz. 23.56

Wreszcie mogę już zasnąć. Nie mogę się doczekać, kiedy zacznie działać nasenna tabletka. Może dziś nie przyśni mi się żaden koszmar? Najgorsze jest wzburzone czarne morze, pełne ostrych skał i czających się wokoło rekinów. Nigdzie nie widać brzegu, ciemność sprawia, że trudno jest cokolwiek zobaczyć i przygotować się na atak. Już wolę sen ze szczurami. Przynajmniej widzę, kiedy zaczynają mi odgryzać palce…


J.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz